Film z pozoru jest lekkim filmidłem na niedzielne popołudnie, dużo słońca, sporo zabawnych sytuacji, żartobliwa i błyskotliwa narracja…
Całe szczęście oprócz kolorowych obrazków można doszukać się w nim kilku interesujących problemów.
Moim zdaniem na pierwszy plan wysuwają się dwie charakterystyczne postawy wobec otaczającego nas świata.

Jedna, to bezrefleksyjne „poddanie się” potokowi zdarzeń, czerpanie z życia co się da bez jakiegokolwiek głębszego zastanowienia. Szukanie czegoś na chybił trafił nie wiedząc czego się pragnie – tą postawę reprezentuje filmowa Christina. Podąża za chwilowymi emocjami, za „smakami” (ma smaka na hiszpańskiego artystę więc wskakuje mu do łóżka – rozkoszna nieroztropność!). Jak można się domyślać szczęścia nie znajduje, ale w tabeli „czego nie chce” może na koniec filmu dopisać „nie chcę żyć w trójkącie”. Pozostaje mieć nadzieję że dzięki dość pustej główce kolejne nietrafione zauroczenie nie będzie zbyt trwałą raną.

Druga to przesadne planowanie, ale kompletnie oderwane od własnych marzeń, emocji i otaczającego świata.
Vicky ma doskonale poukładane i zaplanowane życie. Wykalkulowanego męża, plan na każdą ewentualność. Uważa że jest twarda chłodna i profesjonalna.
Tyle że baaardzo się myli. Mimo wydawało by się analitycznemu i rzeczowemu podejściu żyje w fikcji. Nie zauważa że ukochany kompletnie ją nudzi, znajomi prowadzą jałowe dyskusje na tematy które absolutnie jej nie interesują. Jej misterny plan oparty jest na fikcji. Wystarczy trochę wina i wytrawny lowelas i łubudu – leży w krzakach.

Błąd, który łączy te postawy to egocentryzm. Christina zagarnia łapczywie świecidełka które kładzie przed nią życie, a Vicky jest tak zapatrzona w swój plan, że nie zauważa nawet prawdziwego oblicza swojego narzeczonego-męża. Obie bohaterki rozpaczliwie czegoś szukają (Christina świadomie, a Vicky mniej bo myśli że ją ma w tym swoim planie) tym czymś jest miłość, a z nią szczęście. Tyle że trudno ją znaleźć tylko biorąc i oczekując.

Adam